wtorek, 13 stycznia 2015

Rozdział 2

Regular POW

 

Ranek nastawał w szybkim tempie. Widać było, że słońce ma dość czekania cierpliwie na swoją kolej. Jego promienie wdzierały się przez okna pokoi znajdujących się we wschodnim skrzydle domu dla sierot. Cienkie zasłonki nie dawały żadnego schronienia przed wschodzącym słońcem. Pewne okno, w którym zawsze było głośno, przez jego lokatorkę, która bardzo często a nawet prawie zawsze miewała koszmary senne, było wyjątkowo cichę. Może dziś miał być jakiś wyjątkowy dzień.

 



 

Kate's POW
- Cholera. - Powiedziałam kiedy duże coś, zaczęło piszczeć i skakać po mnie.- Kimkolwiek jesteś, daj mi się jeszcze wyspać.- Powiedziałam ledwo żywa. Jednak uczucie bycia trampoliną nie ustawało. Postanowiłam jednak otworzyć oczy i spradzić przynajmniej co się do diaska dzieje. Gdy je otworzyłam do połowy, zobaczyłam uśmiechniętą postać. Wciąż jednak nie kojarzyłam kim ona jest, gdyż poranne słońce i niedokońca trzeźwa głowa, było złą mieszanką.

- Elektra! -Wydarł się mały złoczyńca. - E-li! Wstawaj bo przyszedł książe z bajki i chce się z tobą widzieć!- Cholera, o co jej znowu chodzi.- Może Cię pocałuje i zmienisz się z wrednej czarownicy w słodką królewne.

- Pieprz się.- Powiedziałam nadmuchana.- Jaki znowu książe? I co to w ogóle za pomysł by budzić mnie w środku nocy?!

- Jest 6:00 rano.

- A co ja właśnie powiedziałam?

- 6 rano to dla ciebie noc?- Spytała niedowierzając.- Och, nieważne. Piękny Louis przyszedł.- Widząć, że wstaję i zmierzam w stronę drzwi powiedziała szybko.- Może się w coś ubierz i uczesz? Nie, czekaj ubierać się nie musisz. W tej krótkiej bluzeczce wygłądasz sexownie, ale przydałoby się, żebyś doprowadziła do porządku te gniazdo. -Słysząc jej słowa wyciągnęłam bluzkę jak najniżej. Usłyszałam jeszcze jak chichocze.

- Czego.- Rzuciłam otwierając drzwi.

- No, ten pocałunek by Ci się przydał.- W drzwiach naprawdę stał Louis. Największe ciacho. Przynajmniej tak uważały wszystkie dziewczyny, łącznie z Kimmi. Pan idealny zlustrował mnie od góry do dołu. Och, nie chwila, od szyji do dołu chciałam powiedzieć.

- Ehem, ja mam oczy tutaj. - Powiedziałam zażenowana.

- Oczywiście, ale przy takiej dziewczynie nie patrzy się tylko na twarz. - Takiej dziewczynie? Co miał na myśli mówiąc, takiej dziewczynie. Grubej i brzydkiej.?- W każdym bądź razie-ciągnął dalej- Chciałem się spytać, czy masz może trochę wolnego czasu? Dzisiaj?

- A nie boisz się, że Cię wykastruję?- Spytałam całkiem poważnie.

- Oczywiście, że nie.- odpowiedział, choć trochę się cofnął.- To masz ten wolny czas czy jednak nie?- Spojrzałam na Kim, której mina mówiła: Zgódź się! Zgódź się!.. Spojrzałam jeszcze raz na Louisa. Choć był piękny i umięśniony, nie interesował mnie. Żaden chłopak mnie nie interesował. I nie, nie jestem lezbą. Jestem ''anty anty''. Jemu na pewno nie chodziło o przyjaźń.

- Nie. - Powiedziałam zdecydowanym tonem.- Nie interesuję mnie to. Znajdź sobie inną dziewczynkę.- Już powoli zaczęłam zamykać mu drzwi przed nosem, jednak otworzyłam je spowrotem.- Jeśli jeszcze raz postanowisz obudzić mnie o tej godzinie, to obiecuję, ukręce Ci łeb.- Powiedziałam groźnie, zatrzaskując drzwi.

- Yyym, ale pamiętaj, że zawsze możesz mnie znaleźć.-Usłyszałam zza drzwi.

Spojrzałam na Kimmi, która patrzyła na mnie niedowierzająco. Wzruszyłam ramionami.

- Myślisz, że niemam chłopaka bo żaden mnie nie chce?- Nie czekając na odpowiedź ruszyłam do mini szafy, by wyciągnąć ubranie na dzisiejszy dzień. Zdecydowałam się na bardzo luźne, czarne spodnie dresowe z białą głową tygrysa na udzie i trzema gwiazdami na lewej nogawce. Do nich dobrałam luźną bokserkę, koloru melanż, będącą na trzy guziki. Do tego buty, które zakładałam do dresów, czyli moje jedyne czarne Conversy, ponieważ moje ukochane glany niepasowały do takich spodni. Niezważając na przyglądającą mi się dziewczynkę, zrzuciłam z siebie piżamę i założyłam przygotowany komplet. Z niewielkim trudem rozczesałam moje ''gniazdo'' i związałam je w wysoką kitkę. Chwilę zastanawiałam się nad makijarzem. Zdecydowałam się na grube kreski okalające oczy. Zmierzyłam krytycznym wzrokiem postać w lustrze i węstchnęłam niezadowolona. Może i porządny makijarz zmieniłby tą morde potwora w coś ładniejszego. Ale wolę być brzydka, niżeli stać się tapeciarą.

- Może byś tak od czasu do czasu rozpuściła włosy, lub ubrała się w coś innego?-spytała Kim- Jakbym miała takie włosy i taką twarz, to bym je częściej rozpuszczała.

- Mam aż tak szkaradną twarz, że muszę ją zakrywać włosami?-widząc, że chce zaprzeczyć, zabroniłam jej spojrzeniem. Oni wszyscy zawsze mówili, że jestem ''taka ładna'' i w ogóle, ale ja nie chcę słuchać tych bzdur. Mówili, że nie mają pojęcia czemu mam taką niską samoocene wyglądu.- Wiąże je w kucyka, ponieważ wyglądam groźniej, a ja niechce wyglądać jak laleczka Barbie.

- Ale przecież kiedyś je rozpuszczałaś?

- Kiedyś. Kimmie westchnęła.

- Pomożesz mi wybrać ubranie?- skinęłam potakująco głową i ruszyłam w stronę jej półek- Tylko może nie tak...Drastycznie, okey?

-Jasne, jasne. Pani Pochmurna przecież musi wybrać ciuchy dla Pani Śmieszki. -powiedziałam bez kszty humoru.

Zwróciłam swój wzrok na jej idealnie złożone ubrania. Psotliwy uśmieszek wdarł się na moje usta. Jakież to byłoby smutne, gdyby ktoś w niecałą sekundę zniszczył jej wczorajszy wysiłek i porozwałam jej ubrania.

- Nawet o tym nie myśl, Elie. -powiedziała dziesięciolatka, zgadując moje zamiary. Westchnęłam, gdy moje plany w wiatr uleciały. ,,No trudno. Innym razem Kate'' Postawiłam na czerwoną spódniczkę w kratkę, czarny żakiecik i białe podkonalówki, dodające jej dziecięcej słodyczy. Postanowiłam, że ją również uczeszę. Poprosiłam ją o szczotkę. Kiedy ją dostałam, związałam włosy małej w warkocz na bok i dodałam czerwoną opaskę w kratkę. Całość prezentowała się całkiem nieźle.

- Łaa-dniee.-powiedziała Kim, oglądając się w lustrze-Chociaż nie lubię takich fryzur i ubrań, to to jest świetne.-Zaśmiałam się.

-Okey młoda. Idziemy na śniadanie. Jest już 8:00.

-Już!?! Ósma?!- jej usta brzybrały rozmiar litery ,,O''.-wywróciłam oczami, złapałam ją za rękę i poprowadziłam w stronę stołówki. Gdy doszłyśmy już na miejsce, zajęłam najbardziej oddalone miejsce, w którym rzadko ktoś siadał. Wszystkie miejsca były już zajęte. Miałam już zacząć smarować kanapkę, kiedy rozbrzmiał gwizdek. Spojrzałam w stronę stołu dla opiekunów. Pani Midlow, wstała zapewne chcąc nas o czymś powiadomić.

-Drogie dzieci.-powiedziała kobieta o surowej i zniszczonej czasem twarzy. -Droga młodzieży. Chciałam was tylko powiadomić, że dziś po południu, zjawią się państwo, chcący zapewne adoptować dziecko w wieku od 7 do 16 lat. To tyle. Dziękuję i życzę smacznego.

-Szybko poszło.-powiedziałam i spojrzałam na Kim-Najstarsi idą zawsze przodem, Kim. Kiedy będę na ''przesłuchaniu'' zdobędę jak najwięcej informacji o tej rodzince X'ów. Jeśli się nadadzą, powiem Ci co masz robić i mówić, rozumiesz?-skinęła głową

Zaczęłam smarować swoją kanapkę cienką warstwą masła i nałożyłam dwa plasterki sera. Zjadłam tylko dwie takie. Nie lubię dużo jeść. Dopiłam cherbatę i widząc, że Flour również zjadła swoją porcję, ruszyłam do wyjścia. Usłyszałam jak jakiś chłopak gwiżdżę i wyciąga w moją stronę rękę, zapewne chcąc klepnąć mnie w tyłek. Pewnie jest nowy i nie został poinformowany, że MNIE się nie dotyka. W mgnieniu oka złapałam jego dłoń i ścisnęłam w mocnym uścisku. Skrzywił się.

- Słuchaj koleś, zgaduję, że nikt Cię nie powiadomił, że ze mną się nie zadziera, hm?- jeszcze mocniej ścisnęłam jego dłoń-Więc posłuchaj! Jeśli jeszcze choćby raz powiesz, lub dotkniesz mnie to tego pożałujesz, kapewu?-nadal ściskałam jego rękę w żelaznym uścisku, który z każdą chwilą stawał się coraz mocniejszy.

- Puść mnie. -wyszeptał

- Słucham? Co powiedziałeś?

-Puść...mnie.

- Magiczne słowo.

-Puś...ć...mnie.-zaczęłam zgniatać mu kośći.

-Magiczne słowo.-Powiedziałam przez zęby

-Pppp...Proszę...Proszę puść mnie.-Po jego policzkach zaczęły płynąć łzy. Spojrzałam na niego z obrzydzeniem, ale puściłam go. Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam kierować się w strone wyjścia. Jakiś kolejny matoł podstawił mi nogę. Widząc to, skoczyłam na nią z całej, a jej właściciel skulił się z bólu. Wzięłam Kim za rękę i razem poszłyśmy do pokoju. Gdy znaleźliśmy się już w pokoju, Kimmie spojrzałam na mnie z nieodgadnioną miną.

- No co? Mam coś na twarzy?

- Tak, twarz.-prychnęłam na jej odpowiedź...Nadal się na mnie gapiła.

- Chcesz, żebym odeszła?-spytała po chwili. Podniosłam pytająco brwi, niewiedząc o co jej chodzi.-No wiesz...Wtedy na stołówce, powiedziałaś mi, że pomożesz jak tylko możesz, bym trafiła do tej rodziny...Oczywiście jeśli będzie odpowiednia-dodała po chwili.

- Ja...Nie o to mi chodziło. Chcę po prostu byś miała normalny dom i rodzinę. Byś miała kogoś, kto będzie na dobre i na złe. Kogoś, kto Cię pokocha i zrobi dla ciebie wszystko.-powiedziałam patrząc jej w oczy- Tutaj nigdy nie będziesz tego miała. Ja...nie mogę Ci nawet zapewnić stu procentowego bezpieczeństwa, a co dopiero reszty.-powiedziałam przypominając sobie, nasze pierwsze spotkanie, kiedy to ochroniłam ją przed próbą gwałtu. Była młoda, ale dla paczki mięśniaków i zastraszycieli nie miało to różnicy.

- Elektra, ja...

-To nie miejsce dla ciebie, Kimmi'ko. Jesteś pełna życie i chęci by odkrywać świat. To miejsce Cię zniszczy...Wiesz, że prędzej czy później to nastąpi...Nie!-przerwałam jej-Koniec tematu.-wtałam i ruszyłam do drzwi, a ona wciąż milczała. Musiałam mieć trochę rozrywki. Ruszyłam więc w stronę wyjścia z tego okropnego miejsca. Najpierw jednak musiałam przejść przez trzy piętra, gdyż to, na którym znajduje się mój pokój jest na czwartym piętrze. Sam budynek miał sześć pięter. Do tego dochodziła taka jakby wieża, która była o wysokości siedmiu pięter. Gdy byłam już przy ''recepcji'', w której siedziało zazwyczaj czterech ochroniarzy. Podeszłam do lady i powiedziałam:

-Siema Frank. Witaj Max. Och, jak miło Cię widzieć Henk. Co tam u matki, George? Nadal siedzi w psychiatryku?-spojrzeli na mnie nic nie mówiąc. George zmróżył oczy.-Spokojnie, chciałam się tylko przywitać i już mnie nie ma.-widząc, że wstają, chcąc powiadomić reszte o mojej ''ucieczce''.-Och, spokojnie chłopaki. I tak byście mnie nie złapali. Wyruszam tylko na małą schadzkę. Wrócę, jak zawsze z resztą. Chybaże wam się aż tak nudzi, to mogę zafundować wam troche ruchu, hm?-spojrzałam na nich pytająco. Spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami.

-W sumie to ona ma trochę racji. Uciekała już ze sto razy, i ani razu jej nie dorwaliśmy...Nawet samochodem. Jest zbyt szybka i mądra, poza tym zna ten las jak własną kieszeń. Równie dobrze może wpakować nas w jakąś pułapkę.-powiedział Henk

- Henk ma racje. I tak wróci, a nawet jeśli to nie będziemy mieć z nią więcej kłopotów.-no, no, no. Max jest mądrzejszy niż myślałam. Ukłoniłam im się i wyszłam na dwór dużymi, drewnianymi drzwiami. Od razu owiał mnie zimny, przejrzysty wiatr o zapachu deszczu. Zaciągnęłam się nim, rozkoszując się jego świeżością.

Rozejrzałam się wokoło. Wiatr był na tyle silny, by zmusić stare i wzrosłe dęby do energicznego, a zarazem dostojnego tańca. Obserwowałam to wszystko z rosnącym podziwem. Uwielbiałam takie pogody i kolory im towarzyszące. Ten zapach przed, lub po deszczu. Ten kolor nieba i wszystkiego dookoła. Tą aure. ,,Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że gadam jak kompletna wariatka'' Będąc w transie, nawet nie zauważyłam, kiedy przyjechał czarny Land Rower. Jeden ''tych'' samochodów. Wysiadła z niego rodzina, składająca się z matki, ojca i syna. Przyjrzałam się im lepiej. Nie byli do siebie podobni. Chociaż syne był trochę podobny do matki. Oboje mieli brązowe włosy i w miare ciemną karnacje. Nie zauważyli mnie, gdyż stałam po drugiej stronie, ukryta w cieniu drzew. Przeciel mielibyć około 14? Wyjęłam telefon z kieszeni. Gdy go odpaliłam, moja szczęka dotknęła ziemi. ,,Cholera!! Jest za 20 15:00! Ile mogłam spędzić czasu na gapienie się w pustą przestrzeń?'' Szybko zarwałam się na równe nogi i popędziłam do budynku, a konkretnie do ,,sali rozpraw'', jak nazywamy tutejszą salę, w której ma się rozegrać nasze dalsze życie. Jeśli teraz niezdążyłabym to mogłabym zostać niewpuszczona, lub co gorsza, od razu wyeliminowana. To nie tak, że zależy mi by opuścić to paskudne miejsce. O nie! Ja je nawet lubiłam...No może nie aż tak, ale nie chciałam mieć nowej rodziny. Spszyłam się tam, by sprawdzić rodzinę dla Kimmi. No właśnie, Kimmi! Przyspieszyłam przeskakując po trzy schodki. ,,Sala rozpraw'', była na trzecim piętrze. Gdy doszłam i zobaczyłam, że zamykają już drzwi, ruszyłam i w ostatniech chwili przeszłam przez nie. O mało co nie wygżmociłam się. Widząc, że oczy wszytkich są zwrócone na mnie, przyjęłam dumną poze i ruszyłam w stronę Kim i Josh'a.

-Jednka przyszłaś.-powiedziała Kimmi. W odpowiedzi poczochrałam jej włosy

-Haha, jasne, że tak. Przecież obiecałam ziścić twoje marzenie, czyż nie?

Josh nachylił się na demną i szepnął: Niezłe wejście. I zaczął się śmiać. W odpowiedzi dałam mu kuksańca.

- Moge wiedzieć gdzie byłaś?- spytała nagle wściekle Pani Midlow.

- Och, droga pani dyrektor.-powiedziałam z przesadnym, wręcz złośliwym szacunkiem- Zdawało mi się, że wie Pani doskonale, gdzie mogłam być, jeśli nie w tym domu wariatów.

- Ale przecież nie wszczęto alarmu?

- Oczywiście, że nie. Pańscy ludzie w końcu zrozumieli, że nie ma powodów organizowania pościgów jeśli i tak nie dadzą rady mnie złapać. Jak zresztą sami stwierdzili, dodając również, że niema powodów by się za mną uganiać, gdyż udaję się tylko po to, by trochę odpocząć lub pozałatwiać pare spraw. Nigdy nie uciekam, a nawet jeśli, to będą mnie mieć w końcu z głowy.-powiedziałam tonem, który gdyby nie wieloletnie wykształcenie, dyrektorka już dawno straciłaby zimną krew.

- A...Ale...Jak to?...Tak po prostu?...I...już?-wyglądała jakby miała zaraz....sama nie wiem co

- Czyż nie aby to właśnie pani powiedziałam? Nie zna mnie pani?

-Dobrze.-widziałam, że liczy do dwudziestu, by nie eksplodować.-Dobrze.

Gdy Midlow powróciła do tłumaczenia reszcie dzieciarni kim są ci ludzie i po co przyjechali, ja stanęłam prosto zaczęłam oceniać po mowie ciała i wyrazie twarzy, czy są dobrzy. Jedno mi się nie zgadzało...A prawde mówiąc dwie rzeczy mi się nie zgadzały. Gdy ta rodzinka, już niecałkiem X'ów, wysiadała, liczyła sobie tylko troje członków. Teraz prze demną stało pięć osób. Ten chłopak, jego matka, ojciec i również dwoje nastolatków. Dziewczyna i chłopak. Ona chyba była starsza, być może była jego siostrą, gdyż mieli podobne do siebie oczy. Tak, oni pewnie wyszli trochę później. Być może są bliskimi przyjaciółmi rodziny szatyna? Do tej pory przygłądałam im się kontem oka, ale kiedy się odwróciłam, zauważyłam, że ten czarnowłosy chłopak mi się przygląda...Patrzy mi się chamsko prosto w oczy.Przez chwilę chciałam spuścić wzrok, jednak nie mam zamiaru dać mu tej chorej satysfakcji. Stanęłam dziarsko z wyprostowaną głową, i zaczęłam patrzeć mu prosto w brązowe oczy. Przesyłałam mu spojrzeniem moją całą niechęć i niezależność. On nie miał zamiaru uledz i spuścić wzrok pierwszy. No cóż, ja też nie...Nagle ta dziewczyna obok niego stuknęła go i powiedziała pouczające ,,Nico''. Hmm, tak, to na pewno jego siostra, a to jego imię. Nico, tak samo nazywał się jeden z moich ulubionych bohaterów książki ,,Percy Jackson''? Pfy, przypadek.

Nico spojrzał na mnie i wysłał mi niemą groźbę. Podniosłam lekcaważąco brwi i zaśmiałam się, jednak już się na niego nie spojrzałam. ,,Nie zasługuje na moje spojrzenie'' Ten chłopak niepodobał mi się...Ani trochę.

Pastwo ''X'', pokazali kogo mają zostawić a następnie rozdzielili nas na dwie grupy. Grupa pierwsza czyli: pseudo plastik Amanda-17, cicha woda Kamile-15, beksa Jenny-15 i najgorszy siłacz/gwałciciel Margo-17 lat, żartowniś Josh-17 i nadpobudliwa, podła, wredna, nieustraszona/morderczyni/marzycielka Kate-15,5. Czyli ja xD Grupa druga: Max-10, cicha Nora-12, nudna Monika-9, głośna i nieznośna Milly-10, wesoła i mądra Kimmi-10. Następnie kazali wyjść grupie dwa. Gdy dzieciaki już wyszli, zaczęli się zapoznawać z każdym po kolei.

Dowiedziałam się, że państwo ''X'', mają na nazwisko Waldez. To, że pierwszy mąż Pani Waldez, która była bardzo miła, umarł osierocając Leo. Ogólnie dowiedziałam się co państwo Waldez cenią sobie w dzieciach. Szczerość, wesołość, żywotność, kulture, ale i nutę zuchwalstwa. Z opowieści, które usłyszałam, wywnioskowałam, że nie są żadną patologiczną i podłą rodziną. Wręcz przeciwnie. A ich syn jest wielkim żartownisem. Nawet ten cały Nico się rozkręcił. Co prawda ze mną jeszcze nie gadali, ale słysze rozmowy innych. Ja po prostu uważam, że mnie nie obchodzą. Gdy się już chylili ku końcowi kolejki, postanowiłam odejść. Wiedziałam już to czego chciałam się dowiedzieć. Gdy wychodziłam, usłyszałam jeszcze głos pani Waldez.

-Elektro, z tobą również chciałabym porozmawiać.-odwrociłam się na pięcie, chcąc powiedzieć jej coś niestosownego, jednak w porę się ogarnełam. Jeśli ci ludzie, mieliby być potencjalną rodziną dla mojej Kimmi, musiałam być dla nich miła. Oni też chieli być dla mnie mili.

- Sądzę, iż rozmowa ta niczego by pani nie dała. Nie jestem osobą, którą pani szuka, jak się pani zapewne zdążyła przekonać. Uważam, że ta wymiana zdań, byłaby zbędna. Niestety nie mam zamiaru NIC o sobie powiedzieć.-powiedziałam bez cienia skruchy. Wysiliłam się tylko na drobne przeprosiny.-Przykro mi. Ruszyłam znów w strone wyjścia

- O tej dziewczynce...Kimmy, prawda?-stanęłam. Czemu ona chce o niej ze mną rozmawiać? Cholera, teraz nie wiem co robić. Odetchnęłam...Zawróciłam i skierowałam się w strone matki Leo szybkim krokiem, żeby się nie rozmyślić.

-Usiądź.

- Postoję.

- Nikt Cię przecież tu nie przywiąże.-powiedziała zirytowna

- O to się akurat nie martwie. Wątpie, czy ktoreś z państwa mogłoby mnie unieruchomić.

- Pewna siebie?

- Raczej trzeźwo myśląca.-zaśmiała się, choć nie wiem z czego

-Zauważyłam, że żywisz do niej jakieś uczucie, prawda? Jest dla ciebie kimś ważnym. To dla niej tu przyszłaś. Nie wiem poco i dlaczego, ale wiem, że dla niej. Inaczej byś się tu nie zjawiła..... A może nie. Masz nas wszystkich w dupie. Nie obchodzi cię reszta mieszkańców tego instytutu. Nie obchodzą cię te wszystkie maltretowane dzieci....Ale czy na pewno? Jaka naprawdę jesteś i co tu jeszcze robisz, Kate? Mogłabyś uciec. Masz przyjaciół, ktorzy pewnie za tobą tęsknią, ale masz ich w dupie.Lub, po prostu zamknęłaś się w sobie.

- Jest Pani psychologiem, czy po prostu naoglądała się za dużo kryminałów?-podniosłam rozbawiona brwi. Nagle usłyszałam czyjś śmiech.

-Hahaha, i tu cie mamo rozgryzła, hahaha!-szatyn się śmiał. Zupełnie zapomniałam, że nie jesteśmy z panią Waldez sami. Spojrzałam w jej strone. Wyglądała jakby chciała kogoś zabić.

- L-e-o.-wycharczała- Dość!-w jednej chwili śmiech ucichł, ale nie na długo. [Pani Waldez nie zważając na swojego głupiego syna, kontynuowała dalej.

-Więc, panno Miligan? Jak tam z panią jest, hm? Co łączy Cię Kimmi? Czy nieinteresuję cię dobro innych? Dlaczego wciąż tu jesteś?

- Zadała mi panie większość pytań, na które nie odpowiadam nikomu. Na reszte pani zna odpowieć. Zgaduję, że Josh?-zaśmiała się

- Elektro, dużo osób mówiło mi o tobie dużo. Chce wiedzieć co jest prawdą, a co nie. Nie żądam, ale prosze.-spojrzała na mnie. Niechętnie pokiwałam głową.-Więc, mały Max, powiedział mi, że niejednokrotnie go uratowałaś. Tak jak wszystkich...Nawet wczorej.Prawda? -pomyślałam chwilę i spojrzałam w jej oczy, chcąc rozszyfrować jej intencje. Nie wiem czemu, ale chciałam jej odpowiedzieć według prawdy. Rozsiadłam się wygodniej w fotelu. Uśmiechnęła się, wiedząć, że na razie choć stąpa po cienkim lodzie, będę jej odpowiadać. Wkońcu powiedziałam, że to co powiedział jej mały Max, jest prawdą.-Nie lubisz gdy komuś dobremu dzieje się krzywda, ale jednak lubisz krzywdzić innych...Jeszcze nie odpowiadaj.!..Słyszałam, że wielokrotnie wdawałaś się w bójki i zawsze wygrywałaś. Że nigdy nie odczuwasz, lub po prostu nieokazujesz bólu. Że uciekałaś wiele, wiele razy, ale nigdy nikt cię nie mógł złapać. Że znasz las jak własną kieszeń, jesteś szybka, sprytna, zwinna i silna.

- Jak mam na to odpowiedzieć? Wytyczyła już pani jak się zachowuję, co myślę...Wszytko co pani powiedziała, jest również pani odpowiedzią. Poza tym, miałyśmy rozmawiać o Kimm.

- Hm. Do niczego więcej cie nie zmuszę. Mam tylko ostatnie pytanie. Czujesz wstręt do mężczyzn,-jak ona może tak sfobodnie mówić, że nie lubię chłopaków? Przy Leo, Nico i Biance?- nienawidzisz dzieci, nie mówimy teraz o tym, że im pomagasz. to bez znaczenia. Skoro nienawidzisz dzieci, to dlaczego tak bardzo lubisz Kimmi? Kim ona jest dla ciebie...Jesteś jej...matką?-w chwili, w której wypowiedziała te słowa, Leo zakrztusił się wodą, którą właśnie pił, a Bianca musiała mu pomóc by się nie udusił. A Nico...Zbladł jeszcze bardziej, o ile to możliwe, a w jego oczach pojawiła się oskarżycielska nutka...A ja. Ja siedziałam nadal prosto patrząc w jej oczy. Siedziałam tak, do chwili w której Leo przestał kasłać.

- A nawet jeśli, to co?-spytałam

- Jesteś matką dziesięcioletniego dziecka?! Przecież ty masz 15 lat!-wykrzyknął Leo

- Wyglądam pani na matkę?

- Nooo, jak tak patrzeć, że musiałabyś urodzić ją w wieku pięciu lat, tooo....

- Czy wyglądam pani na matkę?!-uniosłam się troch....bardzo. Moja twarz poczerwieniała ze złości-Może od razu na dziwkę, hmm?

- Przepraszam, nie miałam nic złego na myśli...Ja..

- Nie, to ja przepraszam, że musiała pani rozmawiać z...-nie dokończyłam, bojąc się, że już dłużej nie wytrzymam. Wstałam i zaczęłam się kierować w stronę drzwi.

- Czy Kim doświadczyła kiedyś czegoś okropnego, nie licząc śmierci jej rodziców. Chodzi mi o to, czy została kiedyś nieodwracalnie skrzywdzona?-zawisło pytanie, na które chciałam odpowiedzieć.

- Tak, prawie doświadczyła. Jednkaże zama próba była straszna.

- Co..Co to było?-po dłuższej chwili postanowiłam, że odpowiem.

- Prawie ją...Zgwałcono-słyszałam jak wstrzymują oddechy.-I wyprzedzając pani niedoszłe pytanie. Nie, mnie nigdy nie zgwałcono-po tych słowach wyszłam.

-------------------------------------------------------------------------------------------------

Hej, hej hej ludziki!

Sorry, że wstawiam dopiero teraz, ale internet mi się nie włączał. Poza tym, miałam cholernie dużo materiału z historii, gdyż nasza wychowawczyni jest strasznie wymagająca a ja, jako piątkowa uczennica (czytajcie czwórkowa z histy xD), muszę ją zaliczyć i wszystko umieć. Muszę nadrobić zaległości z przed miesięcy, gdy byłam chora, co się zdarza bardzo rzadko...
I jak tam wrażenia po drugim rozdziale?

Wiem, że pewnie oczekujecie od razu mitologi i te rzeczy, ale ja lubię jak wszystko idzie po kolei. Akcja powinna się rozpocząć, gdzieś w 4 może 3 rozdziale.

Nie wiem czemu nikt tego nie czyta...

Aż tak źle?

Zdrówka

Lady Darkness




A! I jeszcze jedno! Mam zamiar napisać Percico (dla niewiedzących to taki gejowski fanfik :) Awww, kocham homo, a w szczególności geji. )



czwartek, 1 stycznia 2015

Rozdział pierwszy

Regular POW

- Proszę zostaw mnie!!! -Krzyczy mały, cherlawy chłopiec, który nie mógł mieć więcej niż dziesięć lat - Błagam, przecież nic Ci nie zrobiłem! - Z przestraszonych, blado-błękitnych oczu polały się nieszczęsne łzy rozpoczy. Był ciekaw, gdzie podziała się ona, zimna jak lód a jednak mająca tak wielkie serce, by pomagać dzieciom, które padają ofiarą najsilniejszych osobników. Zawsze ich broniła, osłaniała własnym ciałem i zawsze wdawała się w bójkę. Zawsze wygrywała. -Zostaw mnie! Jak wróci Kate to Ci...to ci!!

- To mi co?- Gabe, jeden z osiłków, obejrzał się wokoło- Widzisz ją tu gdzieś ty mały, wredny, paskudny...- Jego ręka, która zmierzała właśnie ku twarzy nięszczęśnika, została zatrzymana.

,, Uff - Odetchnął Max, bo tak nazywał się owy chłopczyk- Zdążyła ''

Tłum zaczął się rozstępywać, robiąc miejsce niskiej, chudej dziewczynie. Miała ona włosy koloru ciemny-blond, falowane, sięgające do połowy pleców, jak zwykle były w artystycznym nieładzie. Jej mocno niebieskie oczy, okolone długimi, gęstymi i czarnymi rzęsami, były wyrazu jakby nic nie obchodziło ich właścicielki. Jednak, gdyby się lepiej przyjżeć, widać było, że ciskają gromami na wszystkie strony.

- Idź mały, już wszystko okey. Cii nie płacz, wiesz przecież, że nie lubię beks. - Powiedziała ostro, ale z czułością- Josh, zajmij się nim, a ty - Odwróciła się do nieźle już wystraszonego Gabe'a - Ty...- Specjalnie przeciągała każdą sekundę jak najdłużej, szczycąc się strachem, który widziała w jego oczach. Uwielbiała to, smakowała się tym i cieszyła podczas, gdy jej przeciwnik prawie umierał ze strachu. Przywaliła mu prawego sierpowego. Z jego nosa ciekła już czerwona ciecz, jednak był to dopiero początek.- Mówiłam Ci, ty wybryku natury, żebyś do cholery jasnej nawet nie próbował kiwnąć nań palcem!- Znowu uderzenie. Nie wyrywał się. Był najmniej groźnym z paczki dręczycieli. Najbardzie strachliwym i sikającym po nogach przed jej osobą. Kiedyś walczył. Właśnie ''kiedyś'' .

- Miało Cię dzisiaj tu nie być! Myśleliśmy, że dziś znów uciekniesz i wrócisz dopiero jutro.

- MY? - Złapała go za kołnież i przybliżyła do siebie. - MY?!

- Proszę, nie rób mi krzywdy. Oni mi kazali. Młówiłem im, że się zemścisz. - Zaczął szlochać, po chwili jego cichy szloch zmienił się w donośny płacz, który roznosił się po szarych korytarzach sierocińca Św. Katarzyny.

'' Marny podmiot, nie mam ochoty się nim męczyć. Z takim to zero frajdy- westchnęła poczym rzuciła nim o podłogę, jak by był szmacianą lalką ''

Wstała z kałurzy Gabe'owej krwi i odeszła odprowadzana cichymi szaptami sierot, które za chwilę zastąpiły brawa.

Nie robiła tego dla owacji. O nie.

 

Kate POW

Gdy doszłam do drzwi mojego pokoju, który dzieliłam ze swoim szaleństwem ( I jak niektórzy mówili, wielkim ego) Otworzyłam je, wpierw je odkluczając. Choć był to sierociniec, to dzieci i młodzież mieszkała w pokojach kilku osobowych. Dwu, trzy, cztery a czasami nawet sześcio. Ja miałam dwuosoby, ale nie dzieliłam go z nikim. Gdy jest się '' kimś'' to ma się różne przywileje. A mówiąc ''kimś'', mam na myśli największym i najsilniejszym osobnikiem, cóż, jednym z najgroźniejszych. (Nasi opiekunowie nawet nie zwracali na nas uwagi.) Nie największym, czyli najwyższym. Mam 1.65. Taak, wiem, wysoka jestem, hehe. Ale za to umiem wiele, wiele więcej niż tylko się bić.

Gdy skończyłam toczyć walkę z opornymi drzwiami, które postanowiły jednak uczynić mi ten zaszczyt i się wkońcu otworzyły. Przekroczyłam próg i weszłam do idealnie białego pomieszczenie. A, nie, chwila, nie tak bardzo idealnego. Białe ściany były ozdobione różnymi obrazami ( czytajcie bohomazami xD ). Nie były one jednak powieszone w ramkach. Cała ściana była jednym, wielkim szkicem. Jedna z nich przedstawiała anielice z obciętymi skrzydłami, z których toczyła się szkarłatna krew. W jej ręku natomiast spoczywał zakrwawiony nóż, którym obcieła swe skrzydła. Cała postać była odwrócona tyłem do oglądającego. Narysowałam ją nagą. Z każdym widocznym szczegółem. Z każdym najmniejszym mięśniem pleców. Stała, miękko na stopach, jedna była wysunięta do przodu i owinięta wokół drugiej. Długie, proste włosy miała przerzucone na jeden bok, a głowę zwróconą do tyłu. Oczy miała zamknięte a wyraz twarzy błogi, ale i smutny.

Zastanawiacie się pewnie, co ten obraz oznacza, jeśli w ogóle coś oznacza. Pokazuje on, jak już wcześniej wspomniałam anielice, która sama pozbawiła się tego co kochała. Tego co najważniejsze. Swoich białych skrzydeł, które kochała nad życie.

Co prawda nie była podobna do mnie. Ale odwzorowałam na niej swoje uczucia. Niecały rok temu, w wybuchu bomby zginęła moja matka i babcia, ale to nie przez to czuję się tak, jak się czuję. Nie kochałam ich. Wręcz przeciwnie.

Wtedy, umarli moi dwaj przyjaciele....Najważniejsi. Cóż, niedokońca umarli oboje. Umarł Dan a Natalie żyje, ale w wyniku wypadku straciła pamięć. Przez pół roku leżała w szpitalu w śpiączce kynegologicznej, czy jak to się nazywa. Dopiero pięć i pół miesiąca temu się obudziła, ale okazało się, że straciła pamięć. Jej rodzice i reszta moich przyjaciół pewnie zachęcałaby mnie do tego, by jej o sobie przypomnieć. Tyleże oni nie wiedzą gdzie jestem... Często są za granicą. Wtedy kiedy TO się stało, byli w Berlinie. Nie wiedzieli co się stało, dopiero po trzech mięsiącach, gdy zaczęli się martwić, że nie odbieramy, przyjechali. Lecz mnie już nie było. Tak jakby uciekłam, uciekłam by ich chronić. Przyjaźniąc się ze mną, byli narażeni na jeden z najniebezpieczniejszych gangów. Czarni Dragoni, tak się nazywają. Oni mnie niecierpią, tak jak ja ich. Jestem jednym z ich największych wrogów. To oni podłożyli bombę. To oni zabili moich przyjaciół, choć chcieli zabić mnie.

Wracając do anioła i mnie. Ona obcieła swe skrzydła, tak samo ja po części jestem winna wybuchowi tej bobmy.

Westchnęłam i skierowałam swój ociężały tyłek w stronę białego łóżka. Cóż...łóżkiem bym tego nie nazwała. Rzuciłam się na nie wyczerpana, wiedziałam jedna, że niedane bi będzie się nacieszyć cichym, samotnum i spokojnym pokojem, jak ja to mówiłam, pokojem psychola.

- Okey, przyjdzie za trzy...dwa...jeden.

- Eeel !!- Mała rzuciła mi się na szyję. Uff, już nie taka mała.

- Przyszłaś w samą porę! Już myśłałam, że zaraz uderzy Max'a, ale wtedy weszłaś ty!!- Jej piwne oczy błyszczały jak dwa kryształy - Tak baardzo się o niego bałam. On nie jest taki wytrzymały jak my! No i jest trochę zarozumiały, co podsyca tylko gniew tych...tych- Oho, rzadko kiedy tej małej gadule brakuje słów - Tych barbarzyńców!!- Wykrzyknęła wściekle i zaczęła wymachiwać pięścią.

- Hahahahahaha- Nie mogłam się nie roześmiać, kochałam tego dzieciaka.- Okey, okey uspokój się smarku, złość pięknośći szkodzi, nie słyszałaś?

W jednej chwili zdąrzyła się naburmuszyć, a potem wypiąć dumnie jak paw, mówiąc:

- Nie jestem żadnym smarkiem. Mam już dziesięć lat. - Powiedziała dumnie. Znowu się roześmiałam śmiechem, przypominającym skowyt rannego łosia. Kimmy widząc to, zrobiła ,,fochnięty'' dziubek i odwrociwszy się do mnie plecami, wymaszerowała z pokoju. Normalnie to już dawno bym się wkurzyła. Nienawidzę dzieci, choć ona jest już całkiem duża. Ale ona działa na mnie tak...em, sprzyjająco.

Odwróciłam się do Josha, przypominając sobie, żę on też zechciał mnie odwiedzić.

- Widziałeś tą smarkulę? W głowie się jej już do reszty poprzewracało!

- Jesteście siebie warte.- Pokręcił głową z dezaprobatą- Daj spokój Katie, potrzeba Ci trochę słodyczy.

- Ty, cwaniak. Nie pozwalaj sobie. Pamiętaj, że w każdej chwili mogę Ci ukręcić łeb bez najmniejszego zawahania. - Ostrzegłam, choć wiedziała, że mu tego nie zrobię. Lubiłam go.

- Aha, uważaj, to nie chmury.- Powiedział zawadiacko.

-Ej! To moję powiedzenie!- Rzuciłam w niego poduszką. Bez skutku.-Zwinny, mały skurwysyn- Przeklęłam pod nosem. Ja bardzo często klne.

- Słyszałem!- Umknął za drzwi, tym razem nie udało mu się uciec przed białym pociskiem, ktłórym dostał prosto w głowę. Wyłożyłam się jak długa na łóżku, mając nadzieje, że tym razem nikt mi już nie przeszkodzi. Myliłam się. Przez szparę w drzwiach wychyliła się głowa Josha.

- Co znowu?!

- Woow, cóż za miłe powitanie swego informatora. - Przekręcił głowe w bok czekając pewnie, aż go potraktuję choć trochę lepiej. Pfy, niedoczekanie twoje.- Dobra już dobra. Chciałem Cię ostrzec, że panna Fochalska- Mówiąc to zrobił w powietrzu cudzysłów- idzie do ciebie z całym swoim dobytkiem.- Powiedział po czym uśmiechnął się złośliwie, znikając za drzwiami.

,, Wielkie mi halo, Kimmy idzie do mnie ze swoimi rzeczami. Co w tym złego? Pewnie chce trochę u mnie pomieszkać......Zaraz! CO?!''- Poderwałam się do góry jakby mnie coś w dupę ukłuło. KIMM'IE CHCE U MNIE POMIESZKAĆ!!?? Oh, no i sprawa przegrana, to pewne, że od razu zgodzę się na ten układ.

-EEE-leee-kkk-traaa- Śpiewnie przeciągnęła moje imie. Ok, ostatnia szansa. Czego mnie kiedyś tam uczono, że co trzeba robić gdy niebezpieczne zwierze do ciebie podejdzie? Udawać zdechlaka!

Rzuciłam się na łóżko i udawałam, że śpię, mając nadzieje, że Kimmy-nator sobie pójdzie.

- Myślisz, że się na to nabiorę?- Spytała.Nic.- Dobra Elie, Josh Cię wydał.-Powiedziała zadowolona. ,,Mała smarkula''

Wstałam z ociąganiem, któremu towarzyszyło głośne westchnienie.

- Oh, nie marudź. -Tak, łatwo Ci mówić. To nie Ciebie zaraz będzie dręczyło małe, zawistne stworzenie.

- Jeszcze nawet nie zaczęłam. - Odpowiedziałam na jej wcześniejszy komentarz.

- Więc pewnie wiesz z czym do Ciebie przychodzę, hm?- Spojrzałam na nią, na górę pakunków i znowu na nią. Uniosłam brwi.- A-ha, czyli wiesz. Szkoda, bo przygotowałam przemowe- Westchnęła teatralnie i załamała ręce.-No ale cóż, nie każdy dostaje to co chce, prawda?- Ja na pewno- Mam nadzieję, że zgodzisz się od razu, a ja nie będę musiała strzępić sobie języka. Oboje przecież wiemy, że w końcu i tak się zgodzisz. Więc gdybyś zaoszczędziła NAM tego, byłoby wspaniale.- Złożyła ręce i uśmiechnęła się jak ,,biznesłumen'', która właśnie sprzedała bardzo drogi dom. Taki dzieciak a czasem potrafi się wysłowić jak człowiek. Za dużo się mnie nasłuchała.

- Ummm, niech pomyślę, czy aby mnie nie ośmieszyłaś, hm...Ci!-Przerwałam, gdyż chciała zacząć znów swój monolog.- Pytanie brzmi: Dlaczego?- Uniosłam pytająco brew.

-No tak...um, noo....No bo chce i tyle!- Znowu wraca dzieciak. Tsa, spodziewałam się takiej odpowiedzi. Postanowiłam ją jeszcze trochę pomęczyć.

- Hmmm. No nie wiem, nie wiem...Hmm

- No proszę, proszę, proszę.- Zrobiłą minkę smutnego szczeniaczka i uklękła przedemną.

- Przestań, wiesz dobrze, że od tej miny chcę mi się rzygać. No cóż. Miałam nadzieję, że skoro nie jesteś już dzieckiem, to zachowasz się doroślej.- Powiedziałam tonem odpowiedzialnej i mądrej osoby..,,O jesu, zaraz nie wytrzymam, he he.''- Skoro jesteś już duża, a zachowujesz się jak dziecko, to nie można traktować Cię na poważnie. Hmm.

- Okey! Okey! Jestem dzieckiem, ale weź mnie już nie dręcz, no!- Zaskowyczała...Nie wytrzymałam.

-Buahaha. Załuj, że nie widziałaś swojej miny. Buahaha- Tak, właśnie śmiałam się z niewinnego dziecka, które było bliskie płaczu...Cóż, teraz chciało mnie już zabić. Bez zbędnych pytań zaczęła się rozpakowywać. Przygładałam się tej małej osóbce, która rozpakowywała z entuzjazmem swoje rzeczy. Miała piękne włosy. Ciemny brąz i brązowe oczy, iskrzące dziecięcym wyrazem. Była taka szczęśliwa. Hm, muszę to przerwać.

- Ej, hola hola. Najpierw zasady.-Powiedziałam- Siad.-Wskazałam jej miejsce prze sobą. Zrobiła to, ale niechętnie.-Więc, zasada pierwsza tu - Zaczęłam wymachiwać palcem. Wskazałam na moje łóżko.-Tu nie wolno wchodzić. Niu, niu niu! Nigdy! Zasada druga, to nie zoo, tu trzeba być cicho. Krzyczeć nie! Nie, nie nie!- Wumachiwałam czały czas palcem, tuż przed jej nosem.- Zasada trzeci...

- Masz zamiar mi powiedzieć, że nie wolno sikać na dywan? Że nie. Nie, nie nie- Teraz to ona wymachiwała mi palcem przed oczami. Obydwie wybuchnełyśmy głośnym śmiechem, tarzając się po podłodzę. Kimmi jako pierwsza odzyskała zimną krew. Spojrzała na mnie tymi wielkimi ślepiami i zapytała zupełnie poważnie.

- Te zasady to na serio?- Wybuchłam głośnym śmiechem. Potem szybko przybrałam poważny wyraz twarzy i wyrzekłam:

- Tak.

* * * * * * * * * * * * * * * ** * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Dzień mijał nam szybko. Kimmi spędziła jego połowę na rozpakowywaniu swych rzeczy. Miała ich niewiele, ale układała je bardzo schludnie i starannie. Ja bym tak nie potrafiła. Wpokojach można było mieć tylko kilka niezbyt szykownych i modnych ubrań i jakieś pamiątki, lub książki, kretki. Jeśli ktoś miał coś więcej i mógł jakoś zapłacić za przetrzymanie tego, co było prawię niemożliwe, gdyż większość mieszkańców sierocińca, była tu od najmłodzych lat. Ja akurat miałam pięniądze, oraz kilka innych sekretnych skrytek na terenie mojego obecnego ''domu''. Kiedy to ona się rozpakowywała, przyglądałam jej się. To było zabawne, gdyż ciągle się irytowała i mówiła różne rzeczy pod nosami. Raz tak bardzo wkurzyła ją para spodni, że zaczęła po nich skakać i próbować je rozerwać, co niezbyt jej szło. Po wielu nieudanych próbach zniszczenia tych nieszczęsnych gaci, dała sobie z nimi spokój. Gdy skończyła, zaczęłam udawać, że czytam książke. Ona oczywiście próbowała zwrócić na siebie moją uwagę, lecz kiedy dałam jej jasno do zrozumienie, że nie jestem najlepszą kompanką do zabaw, zostawiła mnie w spokoju i poszła do swojej nieznośnej ''psiapsiułki'', by powkręcać trochę starszych. Westchnęłam. ,,To dziecko samo się prosi o porządne manto...O cholera, ale ze mnie zrzęda!'' Zachichotałam ganiąc ganiąc się jednocześnie, za gadanie ze sobą.

- Masz rozdwojenie osobowości, potrzeba aspiryny i witaminy C.-Zaczęłam się rechotać jak głupia, przypominając sobie doktora z jednej z moich ulubionych książek ,,Felix, Net i Nika, który wszystko leczył aspiryną i witaminą C.

Choć była dopiero 19:00, postanowiłam iść już spać. Miałam jutro dużo do załatwienia. Udałam się do łazienek dziewcząt, które były już powoli okupywane. Dziewczyny widząc mnie, zaczęły szeptać między sobą i umawiać się z koleżankami na dyżury pilnujące, by nikt ich pod prysznicem nie podglądał. Wywróciłam oczami.

- Tak, uwaga bo was jeszcze zgwałcę.- Powiedziałam i posłałam im kpiący uśmieszek. Nic nie odpowiedziały. Może uważałały te groźbę za prawdziwą? Eh tam z nimi. Stanęłam grzecznie w kolejce, a kiedy nastała moja kolej, weszłam pod prysznic wcześniej zasuwając zasłonę. Zawsze bałam się myś w takich toaletach. Nie chciałam by ktokolwiek mnie oglądał. Nie wiadomo przecież co takiej lasce wpadnie do tej pustej główki. Teraz jednak nie musiałam się o to martwić. Nikt by ze mną nie zadarł. Rozebrawszy się, rozkręciłam kurek z zimną wodą, ciesząc się jego oczyszczającym strumieniem. Choć na początku była ciepła woda, to ja wolałam zawsze zimną. Pozwoliłam by zimna woda oczyściła mój umysł i rozluźniła moje spięte ciało. Kiedy skończyłam się myć, wytarłam się ręcznikiem a następnie zawinęła go w turban na głowie. Szybko ubrałam się we wcześniej przygotowane męskie bokserki i stanik, i nasunęłam na siebie również męską bluzkę na grubę ramiączka, która sięgała mi do połowy ud. Bluzka należała do Danny'ego. Umyłam zęby i udałam się do pokoju, w którym od razu rzuciłam się na łóżko i zasnęłam.

-  -  -  -  -  -  -  -  -  -  -  -   -  -  -  -  -  -   -  - -  -  - - -   - -  - -   -    --     -------- - - - - - - - - - - - - - -- - - -  

Hej, hej, hej!

O to i rozdział pierwszy.

Niezadużo się w nim działo, ale tak właśnie miało być.

W następnym ma być trochę lepiej, więc nie zniechęcajcie się szybko ;)

Piszcie śmiało komentarze. Obiecuję, że się nie obrażę!

Pozdrawiam i do następnego ;*


Lady Darkness